Oczywiście traktując to co prawda realistycznie z przymrużeniem oka, najgorszą kumulacją wsteczną jest gadająca przez telefon Turczynka prowadząca starego Nissana, zaniżająca prędkość o 80%, spóźniająca się z ruszaniem na każdych światłach o 5 sekund, oraz dojeżdżająca do następnych w tempie rozrostu dębu Tomek jest moim kolegą z klasy. Codziennie razem dojeżdżamy autobusem do naszej szkoły. Często spędzamy również wspólnie czas po lekcjach, ponieważ mieszkamy nieopodal siebie. Dlatego można powiedzieć, że znam jego cechy charakteru dość dobrze.84% Charakterystyka zbiorowa klasy;. Charakterystyka koleżanki z klasy. Zadaniem naszego serwisu jest możliwie najbardziej przystępne i klarowne przedstawienie czy forma z kolegą jest poprawna oraz szczegółowe objaśnienie jaka jest z kolegą zasada pisowni. Poprzez przedstawienie także form błędnych (w tym konkretnym przypadku rozpatrujemy parę z kolegą czy z kolegom) nasi czytelnicy otrzymują pełny Zobacz 4 odpowiedzi na pytanie: o czym rozmawiać z kolegą na spotkaniu? Systematyczne pobieranie treści, danych lub informacji z tej strony internetowej (web scraping), jak również eksploracja tekstu i danych (TDM) (w tym pobieranie i eksploracyjna analiza danych, indeksowanie stron internetowych, korzystanie z treści lub przeszukiwanie z pobieraniem baz danych), czy to przez roboty, web Zobacz 2 odpowiedzi na pytanie: O czym można popisać ze znajomym na gg ? Szkoła - zapytaj eksperta (1893) Zobacz 11 odpowiedzi na pytanie: O czym można pisać z kolegą starszym o 6 lat ? Pytania . Wszystkie pytania; Sondy&Ankiety; Kategorie . Szkoła - zapytaj eksperta Zobacz 2 odpowiedzi na pytanie: O czym pisać z kolegą? Pytania . Wszystkie pytania; żeby napisał o 14:00. Teraz myślę, jak można by zacząć tą rozmowę. Zobacz 10 odpowiedzi na pytanie: O czym mogę popisać z przyjaciółką? Szkoła - zapytaj eksperta (1894) 1. Kolegą - nadrzędnik (z kim? z czym?) liczby pojedynczej pochodzący od słowa kolega. Lubię spędzać czas z moim kolegą. Podobnie jak ja, interesuje się on fizyką. Tydzień temu poszliśmy z kolegą na nowy basen. Razem z kolegą przeprowadzamy ankietę, chciałaby Pani nam pomóc? 2. Kolegom - celownik (komu? czemu?) słowa "kolega stres nerwica lękowa lęk depresja nerwica psychoterapia nerwica natręctw lęki strach samotność. Na początku jest sporo tematów do rozmowy ale gdzieś po roku lub dwóch o czym niby się ma rozmawiać? Przecież przez taki okres czasu chyba para wie o sobie prawie wszystko Boję się w cokolwiek angażować bo pewnie ona mi się znudzi BPmm. Odpowiedzi Miyu95 odpowiedział(a) o 21:36 o zainteresowaniach o pogodzie..itp. LoOla odpowiedział(a) o 21:37 Hmm .. z kolegą zależy jakim .. jak bliskimm to o wszystkimm .. ; ]] prawiee ; PP Z kolegą mozna popisać dosłownie o wszystkim ... Np. Czym sie zajmuje w wolnych chwilach co porabia gdy.. i wogole . Czym sie interesuje ?;);) blocked odpowiedział(a) o 22:00 O byle czym ale nie o pogodzie Smaller odpowiedział(a) o 16:42 o wszystkim. ale zacznij od pytania co u niego - ludzie nie lubią mówić o twoich sprawach chyba, że to przyjaciel na dobre i na złe - taki od serca ;D o czymkolwiek! o szkole, filmach, zainteresowaniach, problemach, byle nie o pogodzie Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub Jak się pisze? Poprawna pisownia kolegą, kolegom Obie formy są poprawne, jednak w różnych kontekstach. Kolega - towarzysz, kumpel, znajomy. 1. Kolegą - nadrzędnik (z kim? z czym?) liczby pojedynczej pochodzący od słowa kolega. Przykłady:Lubię spędzać czas z moim kolegą. Podobnie jak ja, interesuje się on temu poszliśmy z kolegą na nowy z kolegą przeprowadzamy ankietę, chciałaby Pani nam pomóc? 2. Kolegom - celownik (komu? czemu?) słowa "kolega" w liczbie mnogiej. Przykłady: Przekaż kolegom, że zrobili świetną robotę. Naprawdę, wspaniały wtorek mamy rocznicę powstania klubu, chciałbym zrobić moim kolegom jakąś pomóc Twoim kolegom. Słyszałam, że organizują zbiórkę odzieży dla potrzebujących, zawsze chętnie wspieram takie inicjatywy. Praktyki nauczycielskie po czwartym roku studiów odbywałem w dość przyzwoitym liceum, które słynęło ze świetnych klas biologiczno-chemicznych. Absolwenci tej szkoły bez większego trudu dostawali się na studia medyczne. I tak jest chyba nawet do dzisiaj, choć od moich praktyk minęło lat… No, wiele… W każdym razie chodziły tam dość inteligentne dzieciaki, z którymi można było ciekawie pogadać. I to nie tylko o biologii i chemii (tutaj akurat niewiele miałem do powiedzenia), ale również o literaturze. Warunek był oczywiście jeden – trzeba było wykazać szczere zainteresowanie tym, co mieli do powiedzenia. Po kilku dniach byliśmy więc z kolegą, z którym te praktyki odbywałem, prawie wniebowzięci. Spodziewaliśmy się nudnej, szkolnej katorgi, a okazało się, że praktyki nauczycielskie mogą być ciekawym i twórczym doświadczeniem. Pewnie ten wyraz zadowolenia był mimo wszystko widoczny na naszych umęczonych życiem studenckim twarzach, bo polonistka, która się nami zajmowała, co jakiś czas groziła nam wymownie palcem i mówiła: – Tylko żeby wam się to za bardzo nie spodobało! Trzymać mi się, chłopaki, z dala od szkoły. To naprawdę nie jest łatwa robota! Nie do końca wziąłem sobie te rady do serca, bo po studiach trafiłem jednak na kilka miesięcy do liceum dla pracujących, ale ta szkoła nijak nie przypominała tej, w której odbywałem praktyki, więc z kariery nauczycielskiej szybko zrezygnowałem. Ale mniejsza z tym… W każdym razie powinienem jeszcze dodać kilka słów o pewnym szczególe, który owo zadowolenie z praktyk znacząco wzmacniał. Jak wiadomo, studenci trafiali niegdyś do szkół jesienią, kiedy to zaczyna się czas przeziębień, gryp i chorób grypopodobnych (o koronawirusie nikt jeszcze wówczas nie słyszał). I choć choróbska dotykają zwykle w równym stopniu uczniów, jak i przedstawicieli ciała pedagogicznego, to w roku, w którym odbywałem rzeczone praktyki, zdecydowanie bardziej po głowie oberwali nauczyciele. Grypa, czy tam coś grypopodobnego, wytrzebiła ich w tej szkole niemal dokumentnie. Dyrekcja postanowiła więc wykorzystać nas, niedoświadczonych studenciaków, do łatania lekcyjnych dziur. Już nawet nie pamiętam, czy ktoś nas pytał o zgodę na to, czy chcemy zasuwać na pełen etat, czy też nie. Ale, co ważne, dano nam pełną swobodę w naszych pedagogiczno-dydaktycznych aktywnościach. Mieliśmy jedynie wziąć dziennik z pokoju nauczycielskiego, pójść z uczniami do sali, a potem niech się dzieje wola nieba. I się działa! Polonista po czwartym roku studiów ma łeb napchany wiedzą jak Polak torbę z zakupami po sobotnich sprawunkach w supermarkecie, więc chciałby się koniecznie tą wiedzą z kimś podzielić, a pewnie też – i nic w tym przecież złego – popisać. Więc hulaj dusza, piekła nie ma! O czym to ja z tymi uczniakami na lekcjach nie gadałem. O poezji Wojaczka, prozie Camusa, analizie transakcyjnej Erica Berne’a, wielkiej reformie teatru i psychoanalitycznych interpretacjach baśni i mitów Brunona Bettelheima. Ten Bettelheim cieszył się chyba największym powodzeniem. Wieść o tym, że robię taką lekcję, rozeszła się po szkolnych korytarzach lotem błyskawicy i kiedy tylko zjawiałem się w jakiejś klasie po raz pierwszy, uczniowie zaraz mnie prosili: – Baśnie, baśnie! Niech pan powie nam o baśniach! Więc opowiadałem. Wszyscy w skupieniu słuchali. Potem o tym gadaliśmy, analizowaliśmy, szukaliśmy dziury w całym albo i w połowie. Było twórczo, ale też wesoło, na luzie. Jednakże praktyki zmierzały ku końcowi i trzeba je było zaliczyć. To, że zasuwaliśmy z kolegą po osiem godzin dziennie, nie miało tutaj specjalnego znaczenia. Musieliśmy przeprowadzić lekcję hospitowaną przez uniwersyteckiego dydaktyka. I przygotować do tej lekcji stosowny konspekt. Z celami, metodami, narzędziami i Bóg wie czym tam jeszcze. Jakim cudem udało mi się taki konspekt spreparować, do dzisiaj nie wiem, bo nigdy nie byłem dość biegły w tego rodzaju piśmiennictwie. Mimo że dobrze znałem dzieciaki z klasy, w której miałem przeprowadzić hospitowaną lekcję, przed zajęciami serce weszło mi na wyższe obroty. Trafiła mi się bodaj „Antygona”. W konspekcie miałem wszystko szczegółowo rozpisane. Tyle minut na to, tyle na tamto, tyle na siamto. Ja pytam, uczniowie odpowiadają, uczniowie pytają, ja odpowiadam. Podsumowanie, zebranie wniosków. Koniec. Kropka. Dzwoni dzwonek. W praktyce okazało się to jednak wcale nie takie proste. Sprawdzić obecność udało mi się bez większych problemów, ale potem niestety było coraz gorzej. Krótki wstęp o „Antygonie”, kilka pytań i klasa mi się rozhulała. Gadali, wchodzili w polemikę, argumentowali, sprzeczali się, uparcie szukali dowodów na poparcie swoich tez. Z niepokojem patrzyłem na leżący na biurku konspekt, który nijak nie dawał się w czasie tej lekcji zrealizować. „Nawet nie jestem w połowie” – jęknąłem przeraźliwie w myślach, ale klasa nic sobie z mojego przerażenia nie robiła. Oni byli w ferworze zaciekłej dyskusji. Gadanie sprawiało im wyraźną frajdę. A ja zamiast tupnąć nogą i krzyknąć: Ludzie, co wy robicie! Ja mam tu przecież konspekt do zrealizowania! – podgrzewałem jeszcze tę dyskusję jednym czy drugim nieroztropnym pytaniem, które otwierało nowe pole do filozoficznych czy też życiowych dociekań. „Katastrofa!” – pomyślałem i w tym momencie zadzwonił dzwonek na przerwę. Z miną skazańca podszedłem do pani dydaktyk, która siedziała w jednej z ostatnich ławek. Nawet nie śmiałem spojrzeć jej w oczy. – Świetnie! – usłyszałem. – Co proszę? – wyjąkałem nieco zdezorientowany. – Poprowadził pan świetną lekcję. Gratuluję! – Ale przecież konspekt niezrealizowany, cele nieosiągnięte i w ogóle… klapa – próbowałem być adwokatem swojej klęski, ale na niewiele się to zdało. – I co z tego? Konspekt jest nieistotny – w ustach dydaktyka takie zdanie zabrzmiało jak herezja, ale się przecież nie przesłyszałem. – Najważniejsze, że dzieciaki się otworzyły. Że weszły w żywiołową dyskusję. Że ta lekcja ich jakoś obeszła. Że wreszcie to, o czym rozmawialiście, było dla nich istotne. Twórcza wymiana myśli, to jest najważniejsze w edukacji. A to, że jeden czy drugi cel z konspektu nie został zrealizowany, jest tutaj sprawą naprawdę drugorzędną. Proszę się tym nie przejmować. Przypomniałem sobie o tej hospitowanej lekcji, obserwując zmagania moich dzieci z domową edukacją w czasie trwającej właśnie nieszczęsnej pandemii. Ćwiczenie jedno, drugie, trzecie. Strona piąta, ósma, dziesiąta. To przyswoić, tamto zrozumieć, tego nauczyć się na pamięć. Jedna, druga, trzecia lektura do przeczytania. Jedno, drugie, piąte zadanie do rozwiązania. Trzeba przecież zrealizować podstawę programową. Taki model edukacji nie jest bynajmniej winą nauczycieli, ale trudno go przenieść w warunki domowe. Tak jak trudno byłoby przenieść produkcję fabryczną do trzypokojowego mieszkania. Można oczywiście próbować, ale efekt jest łatwy do przewidzenia. Może pandemia dałaby asumpt do tego, aby ten model edukacji na nowo przemyśleć? Paweł Mazur